Bezszelestnie otworzył ciemne, mahoniowe drzwi i wyszedł z
ponurego dworu. Po kilku minutach, kiedy znalazł się poza posiadłością,
teleportował się z cichym pyknięciem. Aportował się na małej polanie w sosnowym
lesie. Dzień był ponury. Z szarych chmur spadały krople zimnego deszczu. Z
kieszeni płaszcza wyjął różdżkę, wymruczał coś pod nosem i w jego ręce pojawiła
się biały kwiat. Szybkim krokiem ruszył w kierunku wąskiej ścieżki. Kilka chwil
później znalazł się na skraju lasu, jednak nie przerwał swojego marszu. Szedł
na szczyt niewielkiego wzgórza. Po chwili jego oczom ukazało się smukłe,
metalowe ogrodzenie. Przeszedł przez bramkę. Przemierzając alejki pomiędzy
nagrobkami, szukał tego, który go interesował. Nie zajęło mu to długo. Był
nowy, wykonany z jasnego, niemal białego marmuru. Podszedł i położył roślinę na
kamiennej płycie.
Spojrzał na złote litery układające się w jej imię. Imię
dziewczyny, która spojrzała na niego inaczej. Na którą on spojrzał inaczej.
Wszystkie wspomnienia wróciły w jednej chwili.
Szósta klasa. Stał na
wieży astronomicznej. Panowała ulewa, jasne błyskawice przecinały niebo. Nie
przeszkadzało mu to. Strugi wody spływały z jego platynowych włosów na twarz. Z
fascynacją patrzył na pioruny, myślał o wszystkim, o zadaniu, które musiał
wykonać, o Czarnym Panu, o swojej przyszłości, jeśli takową posiadał. W końcu
postanowił wrócić. Odwrócił się i zobaczył ją. Stała na szczycie schodów, z
książką w ręku. Nie wiedział, jak długo tam była. Spojrzał jej w oczy. Ona
dostrzegła w nich ból i zmęczenie. Wyminął ją bez słowa i ruszył w dół.
Usiadł na małej ławce przed grobem. Wiedział, że nie
powinien tu być, jednak nie mógł odejść.
Dostał szlaban od
McGonagall. Ona też. Podczas długiego, nudnego sprzątania klasy do
Transmutacji, zamienił z nią kilka słów. Wtedy zorientował się, że to, co o
niej myślał, nie było prawdą. Była taka… zwyczajna. Zwykła dziewczyna, mimo, że
inna, to jednak podobna do wszystkich. Z pewnością nie gorsza od
czysto-krwistych arystokratek. Może nawet lepsza. Zawsze myślał, że jeśli
pochodzi z rodziny mugoli, nie zasługuje na naukę w Hogwarcie, na różdżkę, na
przebywanie wśród „prawdziwych” czarodziejów.
Pustym wzrokiem wpatrywał się nagrobek. Żałował, że nie
zauważył jej piękna wcześniej.
Wszedł do łazienki i
oparł ręce o umywalkę. Zamknął oczy i spuścił głowę. Nie mógł tego znieść. Nie
mógł wytrzymać. Nie mógł zabić. Ale musiał. Przede wszystkim dla swojej matki.
Odkręcił wodę i obmył nią twarz. Spojrzał w lustro. W pierwszej chwili zauważył
tylko swoje cienie pod oczami. Później dostrzegł Ją w odbiciu. Stała w drzwiach
i patrzyła na niego z niepokojem. Odwrócił się i chciał wyjść, udając, że jej
nie widzi. Nie pozwoliła. Złapała go za rękę i bez słowa poprowadziła do Pokoju
Życzeń. Rozmawiali. Długo. Prawie całą noc. Oboje tego potrzebowali. Oboje
spodziewali się wojny. Oboje wiedzieli, że będą musieli walczyć. Oboje
przeczuwali, że staną po przeciwnych stronach. Oboje też wiedzieli, że zwycięży
tylko jedna z nich. Oboje byli samotni.
Rozstali się słowami ‘Teraz
może być tylko lepiej’.
Reszty nie chciał sobie przypominać. Wspomnienie tortur,
jakie znosiła na jego oczach, było zbyt bolesne. O Bitwie o Hogwart też wolał
nie myśleć. Mógł coś zrobić. Znaleźć ją. Zginąć zamiast niej.
Odchodząc, po raz ostatni spojrzał na napis Hermiona Jean Granger. Już nigdy miał tu
nie powrócić.
__________________________________________________
Witam :3
Dosyć długo mnie tu nie było. Mam dla Was miniaturkę, którą zaczęłam pisać już dawnooo temu. Dosyć smutna, dosyć adekwatna do mojego obecnego nastroju :v
Ale nie będę Was tym zadręczać.
Mam nadzieję, że ktoś tu czasem zagląda i to przeczyta :D
Dajcie znać w komentarzach, co myślicie ;)
Trzymajcie się ciepło ♥
Mrs Black