poniedziałek, 10 listopada 2014

Teraz może być tylko lepiej.

Bezszelestnie otworzył ciemne, mahoniowe drzwi i wyszedł z ponurego dworu. Po kilku minutach, kiedy znalazł się poza posiadłością, teleportował się z cichym pyknięciem. Aportował się na małej polanie w sosnowym lesie. Dzień był ponury. Z szarych chmur spadały krople zimnego deszczu. Z kieszeni płaszcza wyjął różdżkę, wymruczał coś pod nosem i w jego ręce pojawiła się biały kwiat. Szybkim krokiem ruszył w kierunku wąskiej ścieżki. Kilka chwil później znalazł się na skraju lasu, jednak nie przerwał swojego marszu. Szedł na szczyt niewielkiego wzgórza. Po chwili jego oczom ukazało się smukłe, metalowe ogrodzenie. Przeszedł przez bramkę. Przemierzając alejki pomiędzy nagrobkami, szukał tego, który go interesował. Nie zajęło mu to długo. Był nowy, wykonany z jasnego, niemal białego marmuru. Podszedł i położył roślinę na kamiennej płycie.
Spojrzał na złote litery układające się w jej imię. Imię dziewczyny, która spojrzała na niego inaczej. Na którą on spojrzał inaczej. Wszystkie wspomnienia wróciły w jednej chwili.

Szósta klasa. Stał na wieży astronomicznej. Panowała ulewa, jasne błyskawice przecinały niebo. Nie przeszkadzało mu to. Strugi wody spływały z jego platynowych włosów na twarz. Z fascynacją patrzył na pioruny, myślał o wszystkim, o zadaniu, które musiał wykonać, o Czarnym Panu, o swojej przyszłości, jeśli takową posiadał. W końcu postanowił wrócić. Odwrócił się i zobaczył ją. Stała na szczycie schodów, z książką w ręku. Nie wiedział, jak długo tam była. Spojrzał jej w oczy. Ona dostrzegła w nich ból i zmęczenie. Wyminął ją bez słowa i ruszył w dół.

Usiadł na małej ławce przed grobem. Wiedział, że nie powinien tu być, jednak nie mógł odejść.

Dostał szlaban od McGonagall. Ona też. Podczas długiego, nudnego sprzątania klasy do Transmutacji, zamienił z nią kilka słów. Wtedy zorientował się, że to, co o niej myślał, nie było prawdą. Była taka… zwyczajna. Zwykła dziewczyna, mimo, że inna, to jednak podobna do wszystkich. Z pewnością nie gorsza od czysto-krwistych arystokratek. Może nawet lepsza. Zawsze myślał, że jeśli pochodzi z rodziny mugoli, nie zasługuje na naukę w Hogwarcie, na różdżkę, na przebywanie wśród „prawdziwych” czarodziejów. 

Pustym wzrokiem wpatrywał się nagrobek. Żałował, że nie zauważył jej piękna wcześniej.

Wszedł do łazienki i oparł ręce o umywalkę. Zamknął oczy i spuścił głowę. Nie mógł tego znieść. Nie mógł wytrzymać. Nie mógł zabić. Ale musiał. Przede wszystkim dla swojej matki. Odkręcił wodę i obmył nią twarz. Spojrzał w lustro. W pierwszej chwili zauważył tylko swoje cienie pod oczami. Później dostrzegł Ją w odbiciu. Stała w drzwiach i patrzyła na niego z niepokojem. Odwrócił się i chciał wyjść, udając, że jej nie widzi. Nie pozwoliła. Złapała go za rękę i bez słowa poprowadziła do Pokoju Życzeń. Rozmawiali. Długo. Prawie całą noc. Oboje tego potrzebowali. Oboje spodziewali się wojny. Oboje wiedzieli, że będą musieli walczyć. Oboje przeczuwali, że staną po przeciwnych stronach. Oboje też wiedzieli, że zwycięży tylko jedna z nich. Oboje byli samotni.
Rozstali się słowami ‘Teraz może być tylko lepiej’.

Reszty nie chciał sobie przypominać. Wspomnienie tortur, jakie znosiła na jego oczach, było zbyt bolesne. O Bitwie o Hogwart też wolał nie myśleć. Mógł coś zrobić. Znaleźć ją. Zginąć zamiast niej.


Odchodząc, po raz ostatni spojrzał na napis Hermiona Jean Granger. Już nigdy miał tu nie powrócić. 


__________________________________________________
Witam :3
Dosyć długo mnie tu nie było. Mam dla Was miniaturkę, którą zaczęłam pisać już dawnooo temu. Dosyć smutna, dosyć adekwatna do mojego obecnego nastroju :v
Ale nie będę Was tym zadręczać.
Mam nadzieję, że ktoś tu czasem zagląda i to przeczyta :D
Dajcie znać w komentarzach, co myślicie ;)
Trzymajcie się ciepło ♥
Mrs Black